Początki drogi

Jeszcze kilka lat temu przeprowadzka do Niemiec stanowczo nie była elementem mojego planu na życie. Mimo iż mam tutaj rodzinę, a telefony zza granicy z okazji wszystkich świąt i urodzin były normalnością, ja sama nigdy nie miałam przed sobą konieczności wyjazdu. W Polsce miałam wszystko, czego potrzebowałam, wszystko działo się po mojej myśli. Skończyłam dobre liceum i dostałam się na ciekawe studia, które mogły zagwarantować mi dobrą pracę, może nawet na państwowym stanowisku. Chodziłam równocześnie do szkoły muzycznej, dzięki czemu mogłam rozwijać się także w kierunku mojej pasji jaką jest muzyka. Wszystko było dobrze, niczego mi nie brakowało. Oprócz… Kogoś. 

Wszystko zaczęło się zmieniać w momencie kiedy przyjęłam zaproszenie na wesele od mojego mieszkającego w Niemczech kuzyna. Prawdę mówiąc, nie widziałam go tyle lat, że nie poznałabym go gdybyśmy kiedyś minęli się przypadkiem na ulicy. Ale czym są wesela jak nie okazją od spotkań z dalekimi krewnymi? Jednak przyjmując zaproszenie zapowiedziałam także, że przyjdę bez partnera. Zwyczajnie nie miałam kogo zaprosić. W tym miejscu muszę wspomnieć, że wesele miało się odbyć w Polsce, żona mojego kuzyna jest także Polką. Wkrótce okazało się, że jeden z niemieckich przyjaciół  Adama również planuje przyjechać na uroczystość sam więc padło pytanie, czy nie zechciałabym spędzić z nim imprezy. Ponieważ jestem z natury osobą dość otwartą i spontaniczną, bez większego namysłu, zgodziłam się. Cóż… Reszty możecie się domyślić. Nie będę tutaj teraz pisać romantycznego opowiadania ;) Dość powiedzieć, że odjeżdżając z sali weselnej i żegnając się z moim partnerem czułam bezgraniczny smutek w obawie, że już nigdy więcej go nie zobaczę. 


Na moje szczęście stało się coś zupełnie innego. Spotkaliśmy się ponownie już za miesiąc. Od tamtej pory moje wyjazdy za zachodnią granicę stawały się co raz częstsze i co raz dłuższe… A dotychczasowe życiowe plany stanęły pod znakiem zapytania.


Wszystkie te wydarzenia miały miejsce w czasie, kiedy kończyłam studia licencjackie. Pamiętam jak Krzysiek wspierał mnie i dopingował przy pisaniu pracy dyplomowej, mimo że nie miał zielonego pojęcia o czym tak naprawdę piszę ;) Później nastąpiły długie i dość ciężkie dwa lata związku „na odległość”… Okazji do spotkania się nie było zbyt wiele, ja chodziłam jednoczenie na studia i do szkoły muzycznej, a mój chłopak ma pracę, która niestety nie pozwala na częste wyjazdy. Szczególnie, że dzieliło nas około 10 godzin jazdy samochodem. Kiedyś spotkaliśmy się w połowie drogi, czyli w Berlinie. Spędziliśmy tam razem cały weekend, a ponieważ był to okres świąteczny mogliśmy cieszyć się pięknymi jarmarkami. Swoją drogą odwiedziliśmy też ten, przy którym doszło kilka dni później do zamachu z użyciem ciężarówki… 


To ciekawe, jak zupełnie inaczej odbiera się takie informacje, jeżeli dane miejsce lub osoby są nam znane a nie całkowicie anonimowe i abstrakcyjne. Wydaje mi się, że w dzisiejszych czasach ludzi ogarnia co raz większa znieczulica i obojętność na takie wydarzenia. Trudno żeby było inaczej, jeżeli prawie codziennie słyszymy w wiadomościach o zamachach, ofiarach śmiertelnych i wybuchach. Metro w Londynie? Ach tam, nic nowego. Rozpędzona ciężarówka w Paryżu? Norma. Ja osobiście bardzo ten zamach przeżywałam. Zastanawiałam się, czy ten pan, który sprzedawał mi naleśnika z Nutellą jeszcze tam jest… A pani z budki z frytkami? Niestety nigdy się tego już nie dowiem. 


Wreszcie nadszedł wielki dzień! Opuściłam mury uczelni z tytułem zawodowym mgr przed nazwiskiem, tym samym zamykając rozdział życia pod tytułem „Studia” i zaczynając… No właśnie, co? Przygodę? Emigrację? Mniejsza o nazewnictwo, jedno było pewne a wybór prosty: z różnych względów, nad którymi nie będę się teraz rozwodzić, łatwiej było mi wyjechać z Polski niż mojemu chłopakowi opuścić Niemcy… 


Tydzień później przyjechałam na stałe do naszego domu w Dolnej Saksonii.

Komentarze

Popularne posty

Napisz do mnie!

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *